#MiedziowaTożsamość | Krzysztof Kazimierczak / Inne / KGHM Zagłębie Lubin
#MiedziowaTożsamość | Krzysztof Kazimierczak 2 paź

#MiedziowaTożsamość | Krzysztof Kazimierczak

Wychowanek Zagłębia Lubin, który z naszym klubem przeżył bardzo wiele. Był w szatni, gdy zespół prowadził Adam Nawałka. Przeżył gorycz spadku i zagrał w finale Pucharu Polski, ale po drugiej stronie barykady. Jednak jak podkreśla - Zagłębie Lubin będzie zawsze w jego sercu.

2 paź 2019 15:27

Fot. K&M Ziołkowscy / K.Kazimierczak

Udostępnij

Inne

Jakie pamiętasz pierwsze wspomnienie związane z Zagłębiem?

- Pierwsze nabory do najmłodszej grupy młodzieżowej. To chyba tak najwcześniej. To były trochę inne czasy, bo pamiętam, że już jako dziecko biegałem po betonowych boiskach. W tamtych czasach było bardzo dużo osób chętnych do gry i często trzeba było czekać na swoją kolej.

 

A coś charakterystycznego dla tamtego okresu? Swój pierwszy trening, pierwszego trenera?

-  W tamtym czasie powstawała w Lubinie pierwsza klasa piłkarska, założona przez trenera Janusza Raka. Był to nabór do 4 klasy Szkoły Podstawowej nr 10. Chciałem się tam dostać, jednak skończyło się dosyć nieprzyjemnie, ponieważ nie przeszedłem eliminacji. Wtedy to był dla mnie mocny cios, ale i bodziec do dalszej pracy. Graliśmy drużyną złożoną z chłopaków, którym też się nie udało i to była całkiem mocna ekipa. Prezentowaliśmy się całkiem nieźle w rozgrywkach międzyszkolnych, czy klasa na klasę. Na szansę musiałem jednak poczekać. Dopiero po dwóch latach trener zgłosił się do mnie z propozycją wstąpienia do tego rocznika i od 6 klasy mogłem już rozpocząć naukę w klasie piłkarskiej.

 

Jak do tego doszło? Widział Ciebie na boisku lub w turniejach?

-  Tak jak powiedziałem. Rywalizacja była ogromna i wiele osób nie dostało się do klasy za pierwszym razem. W związku z tym powstała drużyna prowadzona przez Tadeusz Zajączkowskiego, składająca się z trzech roczników. Mój rocznik 1981 był najmłodszy, poza nim były jeszcze 1980 i 1979. Pamiętam, że trenowaliśmy wtedy na boisku przy ul. Legnickiej. Tak naprawdę dopiero tam miałem styczność ze starszymi zawodnikami, którzy ze względu na wiek byli ode mnie w lepszej formie fizycznej. Myślę, że to pomogło mi w rozwoju.

 

Jeśli chodzi o drużynę prowadzoną przez trenera Tadeusza Zajączkowskiego, oprócz Ciebie komuś jeszcze udało się wybić?

-  Byłem najmłodszym rocznikiem, który spełniał wymogi dołączenia do klasy piłkarskiej. Kilka zawodnikom udało się przebić. Z tego co pamiętam, trenowali tam Piotr Błauciak, Janusz Stec, Sebastian Wojnarowski i Rafał Apolinarski. Oni zaczęli przygodę w lidze młodzieżowej w barwach Zagłębia Lubin.

 

A z drużyny trenera Janusza Raka, któryś z zawodników odniósł sukces?

- Tak, choćby Jakub Puchalski. Jego przygodę z piłką w tamtym czasie przerwała dosyć poważna kontuzja. Zerwał więzadło krzyżowe i musiał przejść bardzo długą rehabilitację. Później nie wrócił już do formy sprzed urazu, ale i tak udało mu się przebić do pierwszej drużyny. Pamiętam też Marcina Herzoga, który co prawda nie uczęszczał do klasy piłkarskiej, ale razem z nami trenował. Był pierwszym zawodnikiem z naszego rocznika, który dostał powołanie do Reprezentacji Polski.

 

Był to eksperymentalny projekt Zagłębia. Jak funkcjonowała wtedy drużyna? Miała duży potencjał?

-  Była to pierwsza klasa piłkarska, która łącznie liczyła około 30 osób. Był to eksperyment, który dużo nas nauczył. Trener trzymał dyscyplinę, a to przekładało się na sukcesy w turniejach. Braliśmy udział w różnego rodzaju zawodach, od piłki nożnej, przez siatkówkę, po biegi przełajowe. To wszystko przełożyło się na nasze treningi piłkarskie i zdobywanie nowych umiejętności.

 

W klasie piłkarskiej nawiązałeś jakieś przyjaźnie?

Złapałem bardzo dobry kontakt z Jakubem Puchalskim. Nawet mieszkaliśmy blisko siebie, ja na ósmym piętrze, on na dziewiątym. Teraz kontakt jest trochę utrudniony, ze względu na moje miejsce zamieszkania. Aktualnie mieszkam w Olsztynie, a Jakub nadal jest w Lubinie.

Dlatego nasz kontakt może nie jest tak częsty, jak byśmy chcieli, ale to wynika z codziennych obowiązków i przede wszystkim właśnie z odległości, która nas dzieli. Ostatnio powstała taka inicjatywa, by raz na pół roku spotkać się w większym gronie na boiskach Zagłębia Lubin i rozegrać między sobą mecz. To okazja do wspominania starych, dobrych czasów. Najbliższe spotkanie planujemy zorganizować pod koniec września.

 

Jak wyglądała Twoja dalsza przygoda w Zagłębiu? Do którego roku życia twoim trenerem był Janusz Rak?

-  Trener Rak prowadził nas do końca szkoły podstawowej, miałem wtedy 14 lat. Potem wziąłem udział w naborze do Szkoły Mistrzostwa Sportowego we Wrocławiu. Można było dostać się tam na zasadzie eliminacji. Chętnych było bardzo dużo, zjeżdżali się zawodnicy z całej Polski. Nie byłem tam jedyną osobą z Lubina, poza mną byli jeszcze Wojtek Olszowiak i Emanuel Baran, który był bramkarzem. Wyjechaliśmy w trójkę.

 

W młodym wieku wyjechaliście z domu rodzinnego. Była to dla was szkoła życia?

-  Oj, na pewno tak. Jeśli wyjeżdża się z domu w wieku 14 lat, do szkoły średniej, do zupełnie innego miasta, to można tutaj mówić o nabywaniu doświadczenia. Zostaje się bez rodziców i trzeba sobie radzić samemu. Na co dzień mieszkaliśmy w internacie, tylko na weekendy udawało się zjeżdżać do domu. Pierwsze momenty w szkole były ciężkie. Zastanawiałem się, co ja tutaj robię, ale po miesiącu było lepiej. Przyzwyczaiłem się i bardzo pozytywnie wspominam tamten czas.

 

W szkole nie byliście dyskryminowani ze względu na miejsce pochodzenia?

- Nie, nie było takiego problemu. Byli tam uczniowie z całej Polski. Mieliśmy dużą różnorodność.

 

Jak dalej potoczyły się Twoje losy?

-  Przejście do Szkoły Mistrzostwa Sportowego wiązało się z moim odejściem z Zagłębia. Pamiętam, że ówczesny Prezes Zagłębia, Andrzej Krug, nie wyraził zgody na mój wyjazd. Ja jednak, pomimo wszystko, postanowiłem, że wyjadę. W trzeciej klasie liceum, ze względów finansowych, szkoła została rozwiązana, więc wróciłem do Lubina. Niedługo po tym, pojawiła się oferta powrotu do drużyny Zagłębia. Z przyjemnością z niej skorzystałem. Otrzymałem także pierwsze powołania do Reprezentacji Polski. Po powrocie trafiłem bezpośrednio do drugiej drużyny, prowadzonej przez Krzysztofa Koszarskiego. Kilka razy w tygodniu brałem też udział w treningach z pierwszym zespołem, do którego w krótkim czasie udało mi się dołączyć. Oczywiście, nie grałem od razu, cierpliwie czekałem na swój debiut, ale miałem kontakt z piłką seniorską na najwyższym poziomie.

 

Kto oprócz Ciebie był wtedy w drużynie rezerw?

-  Pamiętam, że byli tam choćby Piotrek Błauciak, Kuba Puchalski, Wojtek Olszowiak i Sebastian Wojnarowski. Mieliśmy dużo dobrych zawodników, ale nasza jedenastka meczowa była uzależniona od tego, ilu zawodników pierwszej drużyny zostało do nas oddelegowanych. Piłkarze, które nie wystąpili w meczu ligowym, automatycznie następnego dnia schodzili do drugiego zespołu, by zagrać. Dlatego młodsi zawodnicy mieli troszkę mniejsze pole do popisu.

 

Kto zdecydował o Twoim przejściu do pierwszego zespołu?

-  Trener Mirosław Jabłoński pozwolił mi przychodzić na dwa czy trzy treningi w tygodniu. Potem właśnie on włączył mnie do pierwszej drużyny na stałe. W Ekstraklasie zadebiutowałem w meczu z Wisłą Kraków. Było to dla mnie stresujące. Wisła była wtedy silną drużyną, w której grali znani piłkarze. Pamiętam, że na murawę wszedłem na ostatnie 30 minut. Przegrywaliśmy wtedy 1:2, jednak po końcowym gwizdku cieszyliśmy się z wygranej 3:2. Zaskoczeniem było dla mnie to, że jako lewy obrońca, zostałem wystawiony na środek pomocy.

 

Spodziewałeś się tego debiutu? Trener jakoś do niego przygotowywał?

-  Nie, trener stopniowo wpuszczał na murawę nowych zawodników. Najszybciej zadebiutował był Kuba Puchalski.

 

Zagrałeś na nietypowej dla siebie pozycji. Co jeszcze zapamiętałeś z tego spotkania?

To był tak wielki stres, że niewiele teraz pamiętam. Rozgrzewałem się z kolegami za bramką, gdy asystent trenera Jabłońskiego zawołał nas do siebie i powiedział, że wejdę na murawę. Zastanawiałem się co trener Jabłoński robi, skoro przegrywaliśmy 1:2. Aczkolwiek ta zmiana była wymuszona kontuzją Pawła Pasika. Żadnych wskazówek nie dostałem, wiedziałem tylko, że mam wejść na środek pomocy.

 

Wisła była naszpikowana piłkarskimi gwiazdami. Czy podczas wejścia na murawę, był taki moment podziwu, a zarazem stresu, że masz możliwość gry przeciw zawodnikom znanym wcześniej tylko z telewizji?

- Samo wyjście na rozgrzewkę i przejście koło zawodników znanych z Reprezentacji Polski było sporym przeżyciem. Ale Zagłębie też miało wtedy mocną drużynę. Grali w niej przecież Jurek Podbrożny Arek Klimek, Daniel Dubicki, Zbigniew Grzybowski czy Darek Żuraw. Ja, jako młody zawodnik, miałem do nich bardzo duży szacunek. Pamiętam, że gdy pierwszy raz wszedłem do szatni, to na przywitanie powiedziałem „Dzień dobry”. Na początku trzymałem się głównie z młodszymi zawodnikami, jednak z czasem, gdy pokazałem swoje chęci na boisku, nasze relacje znacznie się zmieniły i trzymaliśmy się wszyscy razem.

 

Jako młody zawodnik, wyróżniałeś się szybkością, dobrą techniką, ale także kolorowym obuwiem.

-  W tamtym czasie kolorowe buty nie były jeszcze dostępne w Polsce. Zamawiałem je zza granicy. Moje pierwsze buty były w kolorze srebrnym.

 

Regularnie byłeś powoływany do kadry U-21. Był Pan jedną z jej czołowych postaci?

- Pierwsze powołania zaczęły się w momencie przejścia do Szkoły Mistrzostwa Sportowego. Trenerem Reprezentacji Polski był wtedy Krzysztof Paluszek. W 2003 roku w zespole U-21 byłem w jednej drużynie z Michałem Stasiakiem, Łukaszem Gargułą i Michałem Golińskim. Było wielu czołowych zawodników, ale gdybym to ja miał wskazywać, najbardziej wyróżniał się wtedy Michał Stasiak. Jak na tamte czasy mieliśmy bardzo silny zespół.

 

Po debiucie przyszedł czas na wypożyczenia do Miedzi Legnica. Jaki był tego powód?

- Przeszedłem tam za namową trenera Jabłońskiego. Miedź Legnica była wtedy w czołówce III ligi, dlatego zgodziłem się pójść na wypożyczenie. Tam miałem szansę grać regularnie, a w umowie miałem również gwarancję, że w każdym momencie mogę wrócić do Lubina. Po pewnym czasie wróciłem i zagrałem ponownie w spotkaniu z Wisłą Kraków ale na wyjeździe. Z perspektywy czasu, myślę, że było to dobre posunięcie. Miałem możliwość gry od pierwszego do ostatniego gwiazdka. Może nie były to mecze na najwyższym poziomie, ale traktuję to jako bardzo dobre doświadczenie.

 

W sezonie 2001/2002, za czasów trenera Jabłońskiego, nie udało się przebić do pierwszego zespołu, choć cieszyłeś się jego zaufaniem. W 2002 roku trener wystawił Ciebie do gry w zaledwie trzech meczach. Czy trener to tłumaczył?

- Tak, trener dawał mi wsparcie i wiele mu zawdzięczam. Za jego kadencji zadebiutowałem w Ekstraklasie, później ściągnął mnie do Wisły Płock, a następnie spotkaliśmy się w Górniku Łęczna. Jeśli chodzi o rok 2002, to Zagłębie miało wtedy dosyć mocną kadrę, w związku z czym młodym zawodnikom ciężko było wywalczyć miejsce w wyjściowej jedenastce. Z perspektywy czasu widzę, że aktualnie młodzieżowcy mają uproszczone zadanie. Wynika to przede wszystkim z polityki Klubu, młodzi wychowankowie dostają więcej możliwości debiutu.

 

Kolejny sezon był dla Ciebie udany pod względem indywidualnym, bo rozegrałeś wiele meczów w Ekstraklasie. Ale dla zespołu zakończył się spadkiem. Jakie według Ciebie były tego przyczyny?

- Jeśli miałbym patrzeć indywidualnie, to zdecydowanie był mój najlepszy sezon. Pamiętam, że wtedy trenerem został Adam Nawałka. W Zagłębiu grało wielu znanych zawodników, na przykład Paweł Drumlak, Jarosław Krupski oraz Bogdan i Marek Zającowie. Także jak na tamte czasy była to silna drużyna. W pewnym momencie do prasy wyciekły zarobki poszczególnych piłkarzy…

 

Jako wychowanek, zarabiałeś grosze, inni piłkarze znacznie więcej. Rzeczywiście, to tak bardzo przeszkadzało w funkcjonowaniu?

- Tak, to był powód przez który odszedłem. Jeździłem na reprezentację młodzieżową, miałem styczność z zawodnikami występującymi na co dzień w Ekstraklasie i rozmawialiśmy o tym jak kluby doceniały ich grę. Ja grałem na kontrakcie juniorskim, który podpisałem w wieku 16 lat, a podczas trwania sezonu występowałem niemalże w każdym meczu. Zarabiałem niewiele. Gdybym chciał iść na studia, to nawet na utrzymanie by mi nie wystarczyło.

 

Zagrałeś wtedy w 24 spotkaniach, ale zespół spadł do niższej ligi. Czy to był dla Ciebie najbardziej przykry moment podczas przygody w Zagłębiu?

-  Tak. Z jednej strony był to fajny okres, ponieważ zacząłem regularnie pojawiać się na murawie, ale biorąc pod uwagę cały sezon, to na pewno był to jeden z najsmutniejszych momentów w moim życiu.

           

Co się stało po spadku?

-  Większość zawodników odeszła. Klub chciał ściągnąć młodych, wyróżniających się piłkarzy. Trenerem był wtedy Żarko Olarević.

 

Który po pół roku odszedł z Zagłębia, a zastąpił go Drażen Besek. Jak zawodnicy przyjęli informację o nowym trenerze?            

- Zostałem odsunięty od pierwszej drużyny, więc nawet nie wiem. Nie miałem większego kontaktu z nowym trenerem.

 

Udało mi się dotrzeć do informacji, z czasów kiedy trenowałeś z drużyną rezerw na obozie w Ustce. Mówiono, że byłeś najlepszym zawodnikiem podczas gier sparingowych. Jaka była twoja motywacja?

-  Zostało mi wtedy pół roku do końca kontraktu. Podchodziłem do tego bardzo indywidualnie, wiedziałem, że jeśli teraz się postaram to będę dobrze przygotowany w przyszłości, pomimo tego, że nie trenowałem z pierwszą drużyną. Traktowałem to bardzo ambitnie. Bardzo miło wspominam ten obóz.

 

Pamiętasz sytuację, w której łączono Ciebie z Michałem Stasiakiem w kontekście wymiany? On był wtedy zawodnikiem rezerw Widzewa Łódź, Ty – Zagłębia Lubin. Finalnie do tej transakcji nie doszło.

-  Moje nazwisko powoli zaczynało się przewijać w polskiej Ekstraklasie. Pojawiały się propozycje z różnych klubów. Byłem bliski przejścia do Wisły Kraków, jednak ostatecznie do tego nie doszło. Zainteresowany mną był także Górnik Zabrze, ale nie było żadnych konkretów. Moim managerem był wtedy Robert Kiłdanowicz, nie wiedziałem o wszystkich klubach. Próbowałem odciąć się od tego, zająłem się trenowaniem. Robert informował mnie tylko o konkretnych ofertach i tak było w przypadku przejścia do Wisły Płock.

 

W tamtym okresie Wisła nie była drużyną mocną, a wspomniałeś, że interesowały się Tobą poważniejsze kluby. Co więc zdecydowało o takim wyborze?

-  Propozycja z Wisły pojawiła się w ostatniej chwili, ale była najbardziej konkretna. Jeśli chodzi o szczegóły kontraktu, to bardzo szybko się dogadaliśmy.

 

Jak wspominasz grę przeciwko swojemu byłemu klubowi w finale Pucharu Polski?

- Pamiętam, że w pierwszym meczu finałowym miałem rozwaloną głowę. Dzień przed spotkaniem, podczas rozruchu, przypadkowo dostałem od młodego zawodnika z łokcia. To skończyło się wstrząśnieniem mózgu. Musiałem zagrać z zabandażowaną głową. 

 

Kilka lat później ponownie zagrałeś przeciw Zagłębiu, ale tym razem na nowym Stadionie w Lubinie.

- Niestety nie było mi dane zagrać w koszulce Zagłębia na nowym Stadionie. Pamiętam, że wtedy dostępne dla kibiców były trzy trybuny. Był to mecz, który graliśmy na otwarcie sezonu. Tak jak wspomniałem wcześniej, moje drogi wiele razy krzyżowały się z Zagłębiem. Kolejny raz spotkałem się z drużyną z Lubina w Portugalii. Podpisałem wtedy kontrakt z Boavista Porto. Zagłębie przebywało tam na obozie i rozegraliśmy mecz kontrolny.

 

Po wyjeździe do Portugalii, w drużynie było jeszcze dwóch Polaków - Rafał Grzelak i Przemysław Kaźmierczak. Oni w pewnym stopniu poradzili sobie za granicą, a Ty zagrałeś tylko jeden mecz. Dlaczego?

-  Tak naprawdę dopiero na sam koniec zagrałem oficjalny mecz. Podpisałem kontrakt na pół roku, z możliwością przedłużenia na dwa lata. Skończyła mi się umowa z Wisłą Płock, dlatego wyjeżdżałem tam jako wolny zawodnik. Po podpisaniu umowy byłem bez okresu przygotowawczego, liga bardzo szybko się zaczęła. Musiałem sam się przygotowywać. Trzeba było się przyzwyczaić do nowego miasta, boisk i klimatu. Miejscowość jest położona nad oceanem, więc styczeń jest tam okresem bardzo deszczowym. W pewnym momencie mięsień nie wytrzymał i skończyło się kontuzją. Po długotrwałej rehabilitacji, wróciłem na końcówkę sezonu. Dlatego udało mi się zagrać tylko w jednym meczu w pierwszym składzie.

 

Masz jakieś wspomnienia z Portugalii, które zostały w pamięci na długo? Był jakiś zawodnik, który Ciebie zaskoczył?

-  Z naszej drużyny takim zawodnikiem był Roland Linz. Wyróżniał się, dodatkowo grał w Reprezentacji Austrii. Kiedyś strzelił naszej reprezentacji kilka bramek. Ogromny talent.

 

Po powrocie do Polski trafiłeś do Polonii Warszawa.

-  Po przyjeździe z Portugalii od razu pojawiła się propozycja przejścia do Polonii Warszawa. Pamiętam, że ściągnął mnie tam trener Waldemar Fornalik. Pomimo znanych nazwisk w drużynie, nie przełożyło się to na dobry wynik. Nie czułem się dobrze będąc zawodnikiem z Warszawy. Nie lubię takich dużych miast. Później wróciłem do Górnika Łęczna, ale tamtego okresu też nie wspominam okresu najlepiej.

 

Chciałeś nawet rozwiązać kontrakt.

 - Tak, na początku chciałem tę umowę rozwiązać, jednak ostatecznie zdecydowałem się przedłużyć ją o rok.

 

Jak według Ciebie zmieniło się Zagłębie na przestrzeni lat? Czujesz się spełniony jako zawodnik, czy jednak uważasz, że w pewnych momentach mógł podjąć inną decyzję?

-  Wiem, że włożyłem sto procent swojego serca w Zagłębie. Nieraz pewnie brakowało techniki, umiejętności, ale zawsze byłem doceniany przez kibiców. Nawet miałem taką sytuację, że gdy przyjechałem do Lubina, jako zawodnik innej drużyny, kibice Zagłębia wykrzykiwali moje nazwisko. To są takie chwile, które zapamiętuje się na całe życie. Mam wiele wspaniałych wspomnień związanych z karierą piłkarską. Założyć koszulkę z orzełkiem na piersi, słuchać hymnu Polski - to momenty, które są mocno zakorzenione w pamięci. Jednak uważam, że w pewnych momentach mogłem podjąć korzystniejsze decyzje. Niczego nie żałuję, ale myślę, że mogłem osiągnąć troszkę więcej.

 

Od meczu przeciwko Zagłębiu w barwach Górnika Łęczna minęło ponad 10 lat. Karierę piłkarską zakończyłeś dość szybko. Jak patrzysz na Zagłębie i czym dziś jest dla Ciebie Klub?

-  Zagłębie będę wspominał pozytywnie do końca życia. Urodziłem się w Lubinie, od małego byłem związany z Klubem. Miałem możliwość gry z wieloma znanymi zawodnikami. Jako kibic jeździłem na mecze wyjazdowe Zagłębia i fajnie było zobaczyć jak wygląda to z innej perspektywy.



Krzysztof Kazierczak 

zawodnik pierwszej drużyny Zagłębia Lubin w latach 1999-2004

występował także w Wiśle Płock, Boaviście Porto, Polonii Warszawa, Górniku Łęczna, Górniku Polkowice