Janusz Stańczyk: Zawsze będę wdzięczny Zagłębiu / Klub / KGHM Zagłębie Lubin
Janusz Stańczyk: Zawsze będę wdzięczny Zagłębiu 2 paź

Janusz Stańczyk: Zawsze będę wdzięczny Zagłębiu

Janusz Stańczyk - trener od wielu lat nierozerwalnie związany z naszym klubem. Prowadził zarówno zespoły młodzieżowe, jak i pierwszą drużynę Zagłębia Lubin. Jak wspomina mecze z wielkim Milanem, jak wkupił się w łaski starszyzny? Serdecznie zapraszamy!

2 paź 2018 20:11

Fot. Zagłębie Lubin S.A.
Autor Zagłębie Lubin S.A.

Udostępnij

Klub

#MiedziowaTożsamość

Jakie najwcześniejsze wspomnienia przychodzą Panu do głowy, kiedy myśli Pan – Zagłębie Lubin?

- Przyjechaliśmy z rodzicami do Lubina w związku z tym, że mój tato otrzymał pracę w firmie Pebeka. Dostaliśmy tutaj mieszkanie i zostaliśmy. Wtedy też zaczęła się moja miłość do piłki. Najpierw na podwórku, na boiskach szkolnych, gdzie rywalizowaliśmy o każdej porze dnia. Później zacząłem grać w rozgrywkach.

- Do Zagłębia trafiłem po turnieju dzikich drużyn. Tam, jako młodszy junior występowaliśmy w lidze wojewódzkiej. Graliśmy z bardzo dobrymi zespołami, bo kiedyś takimi były Bielawianka, Śląsk Wrocław czy Miedź Legnica. Tam podnosiłem sukcesywnie swoje umiejętności i po dobrych występach w juniorach, zostałem powołany do kadry pierwszego zespołu. Było to już ponad czterdzieści lat temu.

Jak się wchodziło w 1977 roku do drużyny? Młody zawodnik z juniorów wkracza do doświadczonej szatni pełnej ligowych wyjadaczy. Zapewne dziś wygląda to inaczej, a gdyby mógł Pan ten proces nakreślić?

 - Pierwszy mój kontakt, to wyjazd na obóz do Złotoryi. Miałem przyjemność  mieszkać w jednym pokoju z Rudkiem Koniecznym, legendą lubińskiej piłki, oraz bardzo dobrym obrońcą Czesławem Juszkalukiem. Na początku nie było łatwo (śmiech). Po pewnym czasie okazało się, że Rudek był super kolegą. Mogłem do niego mówić na „Ty”, co wtedy nie było takie oczywiste. Zaaklimatyzowałem się więc szybko. Widząc moje zaangażowanie,  dużo starsi zawodnicy pomagali mi. Moją przygodę z pierwszym zespołem seniorów zacząłem dobrze. Trafność decyzji szkoleniowca potwierdziłem dobrymi występami. Zresztą, tak jak całe Zagłębie. Wielu kibiców do dziś pamięta choćby pucharowy mecz z Górnikiem Zabrze czy Legią Warszawa w 1978 r.

Pamięta Pan swój debiut w barwach Zagłębia?

- Debiut miałem nietypowy, bo tuż po obozie w Złotoryi. Graliśmy mecz z Avią Świdnik. Tego dnia rozpocząłem na ławce rezerwowych, ale gdy długo utrzymywał się remis, trener postanowił coś zmienić. Wszedłem w 60 minucie i jakoś piętnaście sekund później egzekwowaliśmy rzut rożny. Piłkę dorzucał wtedy Michał Lewandowski, ojciec naszego dzisiejszego trenera. Wyskoczyłem najwyżej i mocnym uderzeniem z głowy strzeliłem zwycięską bramkę.

Później jak to wyglądało? Dobra gra na pewno sprawiła, że bardzo szybko wkupił się Pan „w łaski” starszyny?

- To były inne czasy. Przede wszystkim panowała wspaniała atmosfera. Byliśmy zatrudnieni na etatach górniczych i to też nas mobilizowało. Byliśmy w jednym zakładzie i codziennie stanowiliśmy pewien monolit. Każdy miał swoje cele osobiste, to oczywiste. Niemniej, naszym nadrzędnym celem było dobrze grać dla Zagłębia Lubin.

Pamięta Pan, z kim na początku trzymał się w szatni?

- Na pewno pomógł mi Józef Ligus, który przyszedł z Unii Racibórz jak był awans do drugiej ligi. No i młodsi koledzy, Adam Żuchowski, Marek Biegun – późniejszy zawodnik GKS Katowice. Marek zresztą, nie wiem czy Pan wie, ale to pierwszy reprezentant Polski powołany z Zagłębia. To byli bardzo dobrzy i utalentowani gracze, na miarę dzisiejszych czasów. Gdyby dziś występowali na murawie, to graliby o najwyższe cele.

Gdy mówi Pan o tamtych czasach, to emanuje taka radość, szczęście. A gdybym zapytał o najsmutniejszy moment w karierze, jeśli chodzi o Zagłębie?

- W Zagłębiu w drużynie seniorskiej grałem tylko przez dwa lata, ale nie miałem smutnych momentów. Same radości, same dobre strony i wspaniała atmosfera. Wtedy było skromniej,  nie było boisk, szatni, sprzętu. Ta bieda mocno nas scalała.

A odejście z klubu po tych dwóch latach?

- Nie byłem wybitnym zawodnikiem, potrafiłem to zrozumieć. Już wtedy wiedziałem, że chce pójść na studia. Nawet w młodości miałem takie marzenia, że chciałem być trenerem i nauczycielem wychowania fizycznego jednocześnie. Stąd decyzja o dalszej edukacji i wyjazd do Wrocławia. W czasach studenckich grałem w Ślęzie Wrocław, a to był klub typowo „uczelniany”, bo w naszych szeregach mieliśmy wielu zawodników o podobnym statusie jak ja. Jednak byliśmy ambitni i my także świętowaliśmy swoje małe sukcesy.  W 1987 roku uzyskaliśmy choćby awans do drugiej ligi.

Z perspektywy czasu, poza debiutem oczywiście,  jakiś inny moment, który wspomina Pan do dziś?

 - Hmmm... Na pewno gdy graliśmy z Legią Warszawa, gdzie grali Kazimierz Deyna, Włodzimierz Smolarek i my wygrywając 2:1 wyeliminowaliśmy ich z Pucharu Polski. Strzeliłem bramkę na 1:0 w drugiej minucie, a ludzie na trybunach zwariowali.

Jakie to są emocje? Do czego to można porównać?

- Na Stadionie Górniczym było wtedy 18-19 tysięcy kibiców. Dziś, jest to nieprawdopodobne, ale po tamtym meczu ludzie nosili nas na rękach. Wszyscy nam gratulowali! Prawdziwe święto w Lubinie i życzyłbym, żeby Puchary wróciły do Lubina. Proszę mi wierzyć, to jest naprawdę wielkie przeżycie dla zawodników, ale i promocja miasta.

Skromnie wypowiada się Pan o karierze zawodniczej, spytam więc o karierę trenerską. Jak znalazł się Pan z powrotem w Zagłębiu?

- Do Lubina wróciłem w 1989 roku i po dwóch miesiącach otrzymałem propozycje z klubu. Powiedziano mi wówczas, że jest wakat na stanowisku opiekuna grupy młodzieżowej. Bardzo się wtedy ucieszyłem. Zagłębie Lubin, to jest marka, wizytówka na cały kraj. Dzięki temu pracowałem z wieloma dobrymi zawodnikami. Wielu z nich ma ze mną kontakt, mimo że są rozproszeni po całej Polsce. Kilku coś osiągnęło dzięki piłce, kilku dostąpiło zaszczytu reprezentowania Polski.

Kto najbardziej zapadł w pamięć trenerowi?

- Super zawodnikiem był Ariel Famulski! Występował razem ze Szczepaniakiem, Błądem i Oleksym. W debiucie przepiękna bramka z Lechem Poznań. Niestety, w piłce nożnej trzeba mieć trochę szczęścia i jemu trochę tego szczęścia zabrakło. Za to w Ekstraklasie gra Szczepaniak, w pierwszej lidze Bartków, który był też dobrym zawodnikiem. Ogólnie chłopcy urodzeniu w 1991 byli ciekawym rocznikiem. Razem z innymi trenerami poświęciliśmy im dużo czasu, wykonaliśmy ogrom pracy. Dziś widać tego efekty.

 Ma trener jakiegoś zawodnika, którego zbyt pochopnie ocenił, a on później pokazał się z bardzo dobrej strony?

- Arkadiusz Woźniak. Trenowałem Arka tylko przez trzy miesiące, ale nie doceniłem jego umiejętności.  Nie znałem go, ale w opinii trenerów był to bardzo pracowity chłopak. Niesamowity charakter. Takich graczy trzeba podziwiać. Mieszkał koło mnie i często rozmawialiśmy. Nie wiedziałem dla niego miejsca w składzie i finalnie na niego nie postawiłem w juniorach. Trochę się zraził się. Później Arek doszedł do siebie po 8 miesięcznej przerwie wrócił do piłki po namowach kolegów, trenerów. Wrócił i osiągnął bardzo, bardzo dużo.

Czy ma do Pana żal?

- Wielokrotnie na ten temat rozmawialiśmy i myślę, że nie ma. Wytłumaczyłem mu powody swojej decyzji, ale to nie jest tak, że nie widzę popełnionego błędu. W karierze trenera i takie sytuację się pojawiają. Najważniejsze, że dla samego Arka wszystko potoczyło się dobrze. Dziś mamy dobre relacje.

Jak to jest prowadzić Zagłębie w meczu ze słynnym Milanem?

- Trener Wojno został zwolniony, a ja byłem jego asystentem.  Do meczu zostały trzy dni. Nie było czasu na poszukiwanie innych rozwiązań. Zostałem więc trenerem na ten dwumecz, a później na kolejne cztery mecze ligowe. Niesamowite przeżycie! Wydaje mi się, że mimo niekorzystnego wyniku nie przynieśliśmy wstydu dla naszego regionu. Walczyliśmy na tyle, na ile było nas stać.

Duży niedosyt panował w szatni po meczu? U nas do przerwy było 0:0

- Powiem Panu jedną rzecz. Jesteśmy na meczu w Mediolanie, na murawie San Siro. Rozgrzewamy się, do spotkania niecała godzina. Przeciwnik lada moment ma wyjść z tunelu, a tu mijają kolejne minuty, a ich nie ma. Czekamy, czekamy i nic. Nie wyszli nawet na rozgrzewkę. Porozciągali się tylko na mini salce i z marszu na boisko.

To była ich normalna praktyka, czy nas zlekceważyli?

- Zdecydowanie nas zlekceważyli.

A dali odczuć, że są lepsi? Z innego, piłkarskiego świata? To był wielki A.C Milan, a tu przyjeżdża jakaś drużyna z Polski. Czy może nie było takiego dystansu?

- Raczej nie było. Fajnie się pożegnaliśmy. Uścisnąłem dłoń z  Fabio Capello, który był wtedy trenerem. Zawodnicy też profesjonalnie się pożegnali. Zaprosiliśmy ich na rewanż do Lubina, który odbył się dwa tygodnie później. Niesamowite przeżycie. Długo się utrzymywał remis tak jak Pan powiedział. Wszak popełniliśmy kilka indywidualnych błędów, ale drużyna pokazała charakter i walczyła do końca. Myślę, że nie przyniosła wstydu.

Jest Pan kojarzony z pracy trenerskiej z młodszymi rocznikami. Czy ma Pan jakieś szczególne wspomnienia lub przeżycia?

- Na pewno nie zapomnę o roku 2004, gdy zdobyliśmy z juniorami młodszymi Wicemistrzostwo Polski. Był to turniej dla ośmiu drużyn, w Zielonej Górze.  Dobrze się tam zaprezentowaliśmy. Nie była to tylko moja zasługa, zespół ten prowadził również Andrzej Turkowski. Wspólnymi siłami osiągnęliśmy ten sukces. Docenieni zostaliśmy także w klubie, a chłopcy na jednym z meczów pierwszoligowych zostali uhonorowani na głównym boisku. Przez te wszystkie lata prowadziliśmy z moim przyjacielem, trenerem Januszem Rakiem, wiele młodzieży. Myślę, że robiliśmy to dobrze. Żałujemy tylko, że kiedyś jak były klasy piłkarskie, to dzieci w wieku 10-11 lat na tych lekcjach zdobywały sprawność ogólną. Jest to jest bezcenne dla młodych organizmów. Dzisiaj ta sprawa jest zaniedbana. Są trudne warunki w szkołach, a w klubie skupiamy się na technice i taktyce.

Z trenerem Rakiem cały czas trzymacie się razem.

- Pracujemy razem od początku, czyli 1989 roku. Dobrze nam się współpracuje, rozumiemy się. Janusz, to bardzo dobry trener. Zresztą, pozostali trenerzy w naszej akademii również reprezentują wysoki poziom wyszkolenia. Dodatkowo, od momentu przyjścia Dyrektora Paluszka panuje super atmosfera i niezmiernie przyjemnie jest tutaj pracować. Jako najstarszy trener cieszę się, że wszyscy mnie szanują, tak jak ja szanuje każdego. Teraz doszedł do nas jeszcze szef szkolenia, Ben,  który bardziej jest praktykiem. Dużo pomaga w zajęciach, treningach. Wydaje nam się, że taki ktoś jest potrzebny.

Czym dla Pana jest Zagłębie Lubin, po niemal 30 latach pracy?

- Ten klub to dla mnie jedna, wielka miłość. Możliwość pracy tutaj.. Dla mnie to pasja. Zawsze starałem się dbać o dobro naszego klubu i dobrze o nim mówić. Były różne momenty. Spadaliśmy choćby z pierwszej ligi, ale zawsze wierzyłem, że będzie tutaj piłka nożna na bardzo dobry poziomie. Dzisiaj moje marzenie się spełniło. Przy takiej ilości boisk, gdzie kiedyś było tylko jedno, są świetne warunki do kształtowania zawodników.

Czego by sobie Pan życzył na najbliższe lata?

- Miałem dwa lata temu trudny moment w życiu osobistym. Otrzymałem wsparcie rodziny, klubu czy trenerów. To mi wiele pokazało. Dziś cieszę się, że pracuje w Lubinie. Zdrowie pozwala i jeśli czegoś miałbym sobie życzyć, to właśnie zdrowia.

Niespełnione marzenie trenerskie, które chce Pan jeszcze zrealizować?

- Kiedyś, jak byłem mały i miałem 10-11 lat, miałem Babcie i Wujka w Zabrzu. Całe wakacje spędzałem tam i w tym czasie chodziłem na treningi Górnika Zabrze Podawałem piłki Lubańskiemu, Sołtysikowi. Wtedy byli tam jeszcze Gorgoń i Szarmach. Zawsze chciałem poprowadzić zespół na Górniku i to się spełniło, bo po Milanie graliśmy właśnie z Zabrzem.  Po emocjonującej końcówce wygraliśmy 2:1.

- A teraz? Fajnie, że chłopcy się rozwijają, jak np. Jagiełło, którego razem z trenerem Rakiem prowadziliśmy, a dziś występuje w pierwszym zespole. To jest największa radość, jaka może spotkać szkoleniowca, że nasz wychowanek tutaj gra. Mam kontakt z jego rodzicami, którzy też bardzo dużo pomogli.  Zresztą, Tatę Filipa w pewnym momencie mianowałem kierownikiem drużyny, on się w tym dobrze odnalazł. Dzisiaj i rodzice i Filip są szczęśliwi i to jest piękne. Dla takich chwil pracuje się w tym zawodzie.