Relacja z podróży do Belek / Pierwszy zespół / KGHM Zagłębie Lubin
Relacja z podróży do Belek 19 sty

Relacja z podróży do Belek

Zapraszamy na relację z podróży KGHM Zagłębia Lubin do Belek, w której nieco z przymrużeniem oka pokazaliśmy, jak wyglądała droga „Miedziowych” ze Stadionu Zagłębia do hotelu Susesi.

19 sty 2019 09:50

Fot. Zagłębia Lubin S.A.
Autor Zagłębia Lubin S.A.

Udostępnij

Ekstraklasa

Na dworze panowały jeszcze ciemności, rozświetlane nielicznymi lampami stadionu, gdy zawodnicy KGHM Zagłębia Lubin zaczęli zjeżdżać się do klubu. Zbiórkę wyznaczono na godzinę 6:00 rano, ale część osób wybierających się na zgrupowanie do tureckiego Belek pojawiła się na parkingu stadionowym wcześniej. Z nieba delikatnie prószył śnieg, stąd wybrańcy Bena van Deala zostawiali torby przy autokarze klubowym i udawali się do środka budynku, aby jeszcze przez chwilę porozmawiać w ciepłym miejscu, zanim udadzą się w długą podróż. Szkoleniowiec „Miedziowych” do Turcji zabiera aż dwunastu młodych wychowanków akademii, dla których ma to być doskonała okazja do przetarcia z dorosła piłką i poczucia klimatu „lubińskiej szatni”. Niewątpliwie, dla naszej młodzieży jest do duże przeżycie i zapewne niejeden z nich długo nie mógł zasnąć w czwartkową noc, w myślach rozrysowując scenariusz zgrupowania. Za inspirację mógł posłużyć przecież przykład Dominika Hładuna, który rok temu wyjeżdżał do Belek nominalnie jako trzeci bramkarz, by właśnie w Turcji wywalczyć sobie mocniejszą pozycję w zespole. Emocję na pewno malowały się na twarzy choćby Adama Borkowskiego, który zdyszany wręcz „wpadł” do budynku klubowego o 6:20 i energicznym krokiem udał się w stronę szatni. Przed godziną siódmą, na którą zaplanowano wyjazd na śniadanie, autobus był prawie pełny. Prawie, bo jeśli chodzi o zawodników i sztab, to wszyscy byli już w środku, natomiast w dalszym ciągu trzeba było zmieścić niektóre… bagaże. Z tym problemem udało się jakoś uporać kierowcy, który ostatecznie znalazł trochę miejsca w jednym z luków.

- Jak tylko będziemy już po odprawie lotniskowej, to chciałbym chwilę porozmawiać z młodymi zawodnikami, możesz im to przekazać? – zwrócił się do Piotra Leciejewskiego holenderski szkoleniowiec.

- Jasne, już im mówię, odparł doświadczony bramkarz, po czym odwrócił się w stronę lubińskiej młodzieży i w kilki słowach wyjaśnił czego oczekuje od nich trener. Ta  pokiwała głowami na znak, że informacja jest dla nich jasna i zrozumiała i w tym samym momencie kierowca ruszył w kierunku restauracji „Skarbek”, aby posilić się przed długą podróżą.

A tam na lubińskich piłkarzy czekały specjalnie przygotowane stoły, pełne dobrego, ale i wartościowego jedzenia. Niektórzy zawodnicy zespołu, będący w kadrze wyruszającej do Belek wiedzieli z jakimi wyzwaniami logistycznymi się to wiąże, dlatego wszystko zaplanowali z uwzględnieniem najmniejszych detali.

- Ja biorę się za naleśniki z serem, bo po pierwsze są dobre, a po drugie to długa podróż i obiadu nie będzie - śmiał się Dominik Hładun. W Berlinie na lotnisku, co najwyżej znajdę Burger Kinga, więc nie ma co ryzykować dodał bramkarz lubinian.

Podobnego zdania byli jego koledzy z szatni, więc wspomniane danie bardzo szybko się rozeszło, co stało się nawet tematem do żartów. Rozmowę na poważny tor kierował doktor Michalski, który rzeczowo podkreślał jak ważną rolę odgrywa odpowiednia pora spożywania pierwszego posiłku, na co z aprobatą kiwali głowami członkowie sztabu szkoleniowego. Jednak z uwagi na wczesną porę, rozmowy były stonowane i bardziej niż w nastroju do żartów, zawodnicy szli w stronę wyciszania i indywidualnych przemyśleń. Taka atmosfera przeniosła się również do autobusu, do którego przed godziną 8:00 ponownie zaprosił trener KGHM Zagłębia i cały zespół mógł ruszać w drogę do Berlina.

Podczas podróży panowała cisza, większość znajdujących się w autobusie osób próbowała złapać jeszcze trochę snu. Nieliczni prowadzili spokojne dyskusję, jak choćby doktor Michalski i trener przygotowania fizycznego Marek Świder, którzy przez chwilę analizowali metodykę treningów szkoleniowców polskich i zagranicznych.

Niemniej, z czasem i rozmowy ucichły. Cały autobus zaczynał pogrążać się w ciszy, którą mącił odgłos samochodowego radia, z którego wydobywały się delikatne brzmienia spokojnej muzyki. Czy to przez zjedzone na śniadanie naleśniki, które będące połączeniem szybko przyswajalnych węglowodanów, tłuszczu i białka działają na organizm tonizująco? Czy może to atmosfera zimy za oknem tak podziałała na podróżujących? Ciężko jednoznacznie określić. Faktem jest, że na lotnisko w Berlinie dotarliśmy spokojnie, cały dystans pokonując w trzy godziny.

Do Belek drużyna KGHM Zagłębia Lubin udaje się już po raz trzeci w ostatnim czasie, więc ma już pewne przetarcie logistyczne. Na parkingu lotniska... Nastąpiło więc tylko szybkie wypakowanie bagażu i dość sprawne przejście do terminalu. Najwięcej do noszenia mieli oczywiście najmłodsi, jednak liczna grupa ponad dziesięciu młodych zawodników nie marudziła i ochoczo wzięła nie tylko swoje plecaki, ale także torby ze sprzętem, odżywkami czy akcesoriami treningowymi.

W budynku odpraw panował ogromny tłok. Na dość małej przestrzeni mieszały się różne narodowości, a w powietrzu słychać było najrozmaitsze narzecza. Dało się jednak zauważyć, że lubinianie budzili ciekawość podróżujących, wszak poprzez jednolity ubiór byli dość charakterystyczni. Jak się później okazało, nie tylko oni.

Przy nadaniu bagażu spotkała nas niespodzianka. W ubiegłych latach, gdy chodziło o grupę, każdy kilogram nadbagażu można było dodawać i dopiero za całą sumę uiszczać opłatę. Było to dużym ułatwieniem, gdyż część rzeczy wchodzi tylko do wielkich, czarnych toreb, a te wypełnione sprzętem niejednokrotnie ważą więcej niż przewiduje norma. Na to byliśmy przygotowani i drużyna z góry miała wykupione kilkadziesiąt dodatkowych kilogramów, tak na wszelki wypadek. Podczas nadawania okazało się, że przepisy się zmieniły i obecnie każda torba musi mieścić się w określonej wagowej wartości. Dużym spokojem wykazał się kierownik drużyny, Karol, który dość sprawnie zarządzał procesem przepakowania rzeczy. Po dwudziestu minutach problem został rozwiązany i wszyscy bez większych komplikacji mogli się odprawić. Do lotu pozostawało wciąż ponad półtorej godziny. Ten czas zawodnicy KGHM Zagłębia Lubin wykorzystali przede wszystkim na drobne zakupy, drugie śniadanie czy choćby rozmowy przy kawie. Część z ekipy podróżującej, w tym kadra trenerska, udała się już pod bramki wyjściowe, aby ten czas poświęcić na… pracę.

- Każda chwila, nawet tutaj na lotnisku jest cenna. Dlatego staram się ją wykorzystać jak najlepiej. Czy nie jest to przesadny pracoholizm? Nie, w żadnym wypadku. Taką mam pracę i nie mogę narzekać – tłumaczył z uśmiechem Paweł Karmelita, asystent trenera.

Tuż obok na siedzeniach rozsiedli się obozowi debiutanci: Borkowski, Dudziński i Bieszczad, w towarzystwie niedawnych kolegów z akademii: Piątkowskiego, Poręby czy Slisza. Między sobą dyskutowali o sprawach codziennych, ale dało się zauważyć pewną ekscytację związaną z tą podróżą.

Jak zapewniali, każdy z nich ma już pierwszy lot za sobą, a emocję, które odczuwają bardziej odnoszą się do faktu, że zostali włączeniu do kadry zespołu.

Czas w hali odlotów mijał leniwie, gdy w pewnych momencie zaczęli pojawiać się starsi gentelmani w czarnych kurtkach, z charakterystycznym znakiem konia na przodzie, turecką flagą na piersi i napisem Berlin na plecach. Z każdą chwilą w pomieszczeniu pojawiało się ich więcej, a znakiem rozpoznawczym były ich donośne głosy ze strefy bezcłowej, bo to stamtąd prowadziła droga pod bramki. Widać było, że oni także podążają do Belek i choć niewątpliwie reprezentowali drużynę (sekcję), to cel ich podróży był zgoła inny. Uśmiech na twarzy, radosne komentarze i gromkie salwy śmiechu sugerowały, iż jest to wyjazd bardziej integracyjny niż przygotowawczy. Szybko opanowali hol i po chwili to oni zaczęli przyciągać uwagę współpodróżnych. Kilka selfie, trochę zdjęć samolotów i ochoczo ruszyli w stronę bramki. Z głośnika pan w języku naszych zachodnich sąsiadów zaprosił na pokład boeinga 747 i po chwili wszyscy, w tym zawodnicy „Miedziowych” wchodzili na pokład samolotu linii lotniczych Sun Express.

- Puyol, Charles Puyol! W samolocie rozległo się wesołe wołanie. To Marek Świder, nowy trener przygotowania motorycznego znalazł się bardzo szybko w centrum uwagi. Wcześniej lekko z boku, być może dlatego tureccy przedstawiciele Berlin BGR 58 Tegen go nie zauważyli. Na małej przestrzeni już nie miał tyle szczęścia i momentalnie stał się obiektem dyskusji. Jeden pasażer dość energicznie starał się wytłumaczyć „Puyolowi” wyższość Realu nad Barceloną. Nie zrażony tym jednak Marek spokojnie pożegnał fana piłki nożnej i udał się na wcześniej wskazane miejsce. Zdziwieni współpasażerowie bardzo szybko znaleźli sobie inną aktywność, czym starali się zabijać czas pozostały do odlotu.

A ten ciągle się opóźniał. Na wielu lotniskach znane są podobne przypadki, ale biorąc pod uwagę niemiecką punktualność, tutaj był element zaskoczenia. Mijały kolejne minuty, a samolot w dalszym ciągu stał w miejscu. W pewnym momencie, gdy opóźnienie sięgało już 20 minut, zaczęto dopiero pakować bagaże!

- Panie i Panowie, mamy wyjątkową sytuację - odezwał się przez głośnik pilot - z uwagi na to, że jeden z pasażerów się nie pojawił, a nadał wcześniej bagaż, musimy wyładować wszystkie pozostałe aby znaleźć jedną torbę. Proszę Państwa o cierpliwość, niebawem ruszymy – zakończył, a po samolocie przeszedł szmer niezadowolenia.

Finalnie torba znalazła się po kolejnych 30 minutach i dokładnie o 14.30 czasu berlińskiego mogliśmy ruszać w podróż. Samolot sprawnie wzbił się w niebo, odsłaniając przepiękny, oświetlony słońcem widok niemieckiego miasta widziany z lotu ptaka. Część pasażerów bardzo szybko zaczęła szukać ukojenia trudów podróży, a część wręcz przeciwnie. W samolocie panował gwar jak na bazarze tureckim, co rusz przerywany gromkimi salwami śmiechu. Niemiecka drużyna BGR Berlin rozpoczęła integrację już na pokładzie, grając choćby w kalambury. Polska zaś, trochę porozrzucana po wielu miejscach oddała się indywidualnym rozrywkom. Część z nich powróciła do pracy, kilku kontynuowało drzemkę, a jeszcze inni czytali bądź oglądali multimedia na ekranach swoich smartfonów. Trzy i pół godziny wspólnej podróży zleciało szybko i o 19:35 czasu lokalnego przywitała nas Turcja. Termometry o tej godzinie wskazywały tylko 11 stopni, ale w porównaniu do zimnej i ośnieżonej Polski, było bezwietrznie i przyjemnie.