Sylwetka rywala | Michał Koj / Pierwszy zespół / KGHM Zagłębie Lubin
Sylwetka rywala | Michał Koj 3 paź

Sylwetka rywala | Michał Koj

„Koju do boju”- już od trzech lat tę przyśpiewkę sympatycy Górnika Zabrze, regularnie intonują podczas domowych spotkań. Jej bohater Michał Koj w lipcu tego roku świętował swoje setne spotkanie w Ekstraklasie. Co ciekawe wcześniej obrońca występował w drużynie… odwiecznego rywala Ruchu Chorzów.

3 paź 2020 12:29

Fot. Tomasz Folta
Autor Zagłębie Lubin S.A.

Udostępnij

Ekstraklasa

Michał Koj swoje pierwsze kroki w piłce juniorskiej stawiał w drużynie MSPN Górnik Zabrze. Zawodnik nigdy nie ukrywał, że to właśnie „Górnikom” kibicował od małego. W wieku dwunastu lat po raz pierwszy pojawił się przy Roosevelta, aby dopingować swoich idoli. Stąd też wydawało się, że piłkarz szybko nie opuści ukochanego klubu, co potwierdzali również trenerzy, którzy postrzegali go, jako jednego z najbardziej perspektywicznych w swoim roczniku. Paradoksalnie właśnie to okazało się być jednak problemem. Ówczesny prezes MSPN kilkukrotnie blokował możliwość odbycia testów w klubach zagranicznych, przez co Koj zdecydował się odejść do młodzieżowej drużyny Ruchu Chorzów. Nie spędził tam wiele czasu, ponieważ już po kilku miesiącach trafił do greckiego Panathinaikosu Ateny. W grę wchodziła również przeprowadzka do Olympiakosu Pireus, gdzie zdążył już nawet przejść pomyślnie testy. Ostatecznie Koja na transfer do zespołu „Koniczynek” namówił jednak najlepszy snajper w historii klubu Krzysztof Warzycha. Były napastnik odegrał zresztą znaczącą rolę w życiu młodzieńca.Nie tylko nauczył go podstaw języka greckiego, lecz również został jego prawnym opiekunem, gdyż Koj, jako szesnastolatek musiał pozostawać pod opieką osoby dorosłej.

Początek w Grecji był dla Polaka wyjątkowo udany. Obrońca kilkukrotnie trenował z pierwszą drużyną, gdzie mógł sprawdzić swoje umiejętności na tle zawodników pokroju, Djibrila Cisse czy Gilberto Silvy. Zagrał też w dwóch meczach sparingowych, niestety nigdy nie zadebiutował w oficjalnym spotkaniu. Po pewnym czasie klub popadł w poważne tarapaty finansowe. Koj przestał dostawać i tak już skromne stypendium, co skłoniło go do zastanowienia się nad swoją przyszłością. Finalnie czarę goryczy przelała kwestia zakwaterowania.Zawodnik, na co dzień mieszkał w specjalnym ośrodku, w którym momentami mógł poczuć się jak więzień. Młodzi gracze nie mogli, bowiem wychodzić nawet do pobliskiego sklepu, za każdym razem potrzebowali do tego pisemnej zgody dyrektora. Dla dziewiętnastolatka nie była to zbyt komfortowa sytuacja, stąd też podjął decyzję o powrocie do kraju.

Pierwszym miejscem, do którego skierował się Koj był oczywiście Górnik Zabrze. Włodarze klubu z Górnego Śląska otwarcie przyznali, że mogą mu zaproponować kontrakt, jednak jedynie w zespole rywalizującym w rozgrywkach Młodej Ekstraklasie. Po tych słowach piłkarz na poważnie zaczął rozważać poszukanie innej ścieżki w życiu. Podjął nawet studia na katowickim AWF-ie, lecz po kilku tygodniach musiał z nich zrezygnować. Pojawiła się, bowiem szansa na angaż w Pogoni Szczecin. Początkowo testy miały potrwać dwa tygodnie, jednak już po kilku dniach trener Adam Gołubowski zaproponował rosłemu stoperowi kontrakt. Niemal sześć miesięcy później Koj wreszcie zadebiutował. Stało się to w piątej kolejce gier sezonu 2013/2014. W starciu z Jagiellonią Białystok zastąpił w trakcie meczu kontuzjowanego Hernaniego. Równo dwadzieścia minut potrzebował, aby po raz pierwszy wpisać się na listę strzelców. Premierowy występ byłby, więc idealny, gdyby nie fakt, że był to gol samobójczy. Co prawda „Portowcy” zwyciężyli 3: 2, jednak Koj do końca rozgrywek zagrał już tylko w czterech spotkaniach. Powodem jego absencji oprócz słabej formy, były też liczne problemy z kolanem. Łącznie w Szczecinie obrońca zaliczył siedem występów, w których oględnie mówiąc nie zachwycił.

Mimo niewielkiego doświadczenia zawodnik otrzymał kilka interesujących ofert. Finalnie parafował umowę z Ruchem Chorzów. Jak sam przyznaje nie był zachwycony perspektywą występów w błękitnej koszulce. Częściowo wynikało to z animozji kibicowskich, jednak w głównej mierze z obaw, co do płynności finansowej klubu. Te niestety się potwierdziły, zawodnicy po kilka miesięcy musieli czekać na zaległe pensje. Początkowo nie miało to wpływu na wyniki, ponieważ „Niebiescy” w dobrym stylu awansowali do górnej ósemki, gdzie nie zdołali jednak wygrać ani jednego spotkania. Michał Koj w sumie zagrał w 26 meczach, w których cztery razy pokonał golkipera rywali. W kolejnych rozgrywkach Koj bardziej niż o wyniki sportowe, musiał martwić się o swoje zdrowie. Z pozoru niewinne uderzenie, mogło się, bowiem skończyć dla obrońcy całkowitym paraliżem. Do feralnego zdarzenia doszło w starciu z Termalicą. W pewnym momencie zawodnik został uderzony łokciem w głowę. Pierwotnie nic nie zapowiadało poważnego urazu, dopiero na drugi dzień pojawiła się lekka migrena, która przerodziła się w silny ból głowy. Koj trafił do szpitala, gdzie przez tydzień leżał sparaliżowany od pasa w dół. Okazało się, że miał krwiaka, którego rozlanie mogłoby doprowadzić nawet do śmierci. Lekarze nie dawali mu większych szans na kontynuowanie kariery zawodowego sportowca. Ostatecznie piłkarz nie mógł pomóc drużynie w trzynastu spotkaniach, jednak nawet jego powrót nie uchronił chorzowian przed spadkiem.

W lipcu 2017 roku Michał Koj został zawodnikiem powracającego do Ekstraklasy Górnika Zabrze. Szkoleniowiec Marcin Brosz widział w nim przede wszystkim lewego obrońcę, to właśnie na tej pozycji rozegrał większość ze swoich 65 meczów w koszulce „Górników”. W premierowej kampanii był jednym z głównych architektów awansu zespołu do europejskich pucharów. W kolejnych miesiącach jego notowania regularnie spadały, co znów spowodowane było powracającymi problemami zdrowotnymi

Michał Koj od bieżących rozgrywek występuje, jako jeden z trójki środkowych obrońców. To właśnie przy nim doświadczenia mają nabierać młodzi Przemysław Wiśniewski i Adrian Gryszkiewicz. Wydaje się, że tak skonstruowana defensywa, będzie jedną z najsolidniejszych w całej lidze.